Witam serdecznie!
Co może łączyć pracę w korporacji z OGame, popularną strategiczną grą on-line? Osoby znające realia tej gry odpowiedzą natychmiast, że jest to idealne remedium na wiejącą spod palców na klawiaturze nudę. Osoby, które pierwszy raz stykają się z próbą nawiązania analogii też mogą podążać podobnymi tropami myślowymi. Niestety nic bardziej błędnego, chociaż i takie pierwsze myśli można uznać za właściwe. Otóż wyobraźmy sobie następującą sytuację.
Przychodzimy rano do pracy. Idziemy do kuchni zrobić sobie herbatę lub kawę zależnie od preferencji pijącego. W między czasie stwierdzamy, że zapełniliśmy już notatkami swój podręczny zeszyt i przydałby nam się nowy. Dodatkowo wyczerpał się zapas materiały piszącego w naszym długopisie. Powolnym krokiem zmierzamy do szufladek z przyborami biurowymi. Otwieramy i... poza ostatnią gumką do mazania nie znajdujemy nic. Pogodzeni z losem snujemy się do kuchni w celu przygotowania oraz spożycia porannej porcji płynów. Tam wśród tłumu współpracowników zdobywamy jedyny nie obity kubek i sięgamy po torebkę herbaty. Wyboru specjalnego nie mamy bo we czwartek pozostały tylko niedopite zielone świństewka z dodatkami. Zalewamy wrzątkiem i sięgamy po cukier. Słodzimy spoglądając na bok w poszukiwaniu plastikowej łyżeczki. Niestety i te się już skończyły. Jak od wtorku, pozostaje nam zdobycie widelca lub łyżki stołowej w celu wyciągnięcia torebki "kapki" i zamieszania płynu. Zadowoleni z tego co udało nam się zdobyć udajemy się w stronę swojego stanowiska pracy. Plan na dzisiaj jest przecież prosty, bo dzisiaj jest ten dzień, w którym uda się zamówić książki, które pomogły by w pracy skoro na szkolenia jeżdżą i tak inni! Tą myślą cały czas żyjemy. Tak! Tym razem na pewno się uda chyba, że znowu dorzucą mi nie tego kogo trzeba w ścieżce aprobaty mojego zamówienia.
Ścieżka aprobaty? A co to, ktoś zapyta. Jeden z korporacyjnych wymysłów. W założeniu plan jest chwalebny i sensowny. Ma wprowadzać możliwość kontroli i weryfikacji składanych zamówień i wydawania firmowych pieniędzy. Taka kontrola jest potrzebna i tego faktu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie negował. Kłopoty zaczynają się w momencie gdy przy nawet najprostszym zamówieniu pojawiają się dziesiątki osób najczęściej całkowicie niezwiązane z istotą wygenerowanego zamówienia. To dało by się jeszcze jakoś przeboleć. Faktu, że po dziesiątkach wcześniejszych ustaleń co do zawartości generowanego zamówienia, te same osoby zaczynają kwestionować to co same poprzednio zatwierdziły stwierdzając, że większość elementów jest zbyt droga lub zbędna. To nic, że miesiąc analizowano wszystkie za i przeciw starając się wybrać możliwie najlepsze i najbardziej korzystne rozwiązanie. To nic, że dziesiątki nowo zatrudnionych osób nie będą miały sprzętu ani możliwości normalnej pracy. Przecież i tak są tylko kolejnymi numerkami w raportach finansowych i korporacyjnej bazie danych.
Jak zatem cokolwiek zrealizować czy osiągnąć? Trzeba popychać, naciskać, stać się rzepem na psim ogonie, wywierać nieustanną presję. Reasumując, aby cokolwiek zdobyć, trzeba kogoś mocno "stuknąć". Zupełnie jak na OGame.
Pozdrawiam,
Janek
Co może łączyć pracę w korporacji z OGame, popularną strategiczną grą on-line? Osoby znające realia tej gry odpowiedzą natychmiast, że jest to idealne remedium na wiejącą spod palców na klawiaturze nudę. Osoby, które pierwszy raz stykają się z próbą nawiązania analogii też mogą podążać podobnymi tropami myślowymi. Niestety nic bardziej błędnego, chociaż i takie pierwsze myśli można uznać za właściwe. Otóż wyobraźmy sobie następującą sytuację.
Przychodzimy rano do pracy. Idziemy do kuchni zrobić sobie herbatę lub kawę zależnie od preferencji pijącego. W między czasie stwierdzamy, że zapełniliśmy już notatkami swój podręczny zeszyt i przydałby nam się nowy. Dodatkowo wyczerpał się zapas materiały piszącego w naszym długopisie. Powolnym krokiem zmierzamy do szufladek z przyborami biurowymi. Otwieramy i... poza ostatnią gumką do mazania nie znajdujemy nic. Pogodzeni z losem snujemy się do kuchni w celu przygotowania oraz spożycia porannej porcji płynów. Tam wśród tłumu współpracowników zdobywamy jedyny nie obity kubek i sięgamy po torebkę herbaty. Wyboru specjalnego nie mamy bo we czwartek pozostały tylko niedopite zielone świństewka z dodatkami. Zalewamy wrzątkiem i sięgamy po cukier. Słodzimy spoglądając na bok w poszukiwaniu plastikowej łyżeczki. Niestety i te się już skończyły. Jak od wtorku, pozostaje nam zdobycie widelca lub łyżki stołowej w celu wyciągnięcia torebki "kapki" i zamieszania płynu. Zadowoleni z tego co udało nam się zdobyć udajemy się w stronę swojego stanowiska pracy. Plan na dzisiaj jest przecież prosty, bo dzisiaj jest ten dzień, w którym uda się zamówić książki, które pomogły by w pracy skoro na szkolenia jeżdżą i tak inni! Tą myślą cały czas żyjemy. Tak! Tym razem na pewno się uda chyba, że znowu dorzucą mi nie tego kogo trzeba w ścieżce aprobaty mojego zamówienia.
Ścieżka aprobaty? A co to, ktoś zapyta. Jeden z korporacyjnych wymysłów. W założeniu plan jest chwalebny i sensowny. Ma wprowadzać możliwość kontroli i weryfikacji składanych zamówień i wydawania firmowych pieniędzy. Taka kontrola jest potrzebna i tego faktu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie negował. Kłopoty zaczynają się w momencie gdy przy nawet najprostszym zamówieniu pojawiają się dziesiątki osób najczęściej całkowicie niezwiązane z istotą wygenerowanego zamówienia. To dało by się jeszcze jakoś przeboleć. Faktu, że po dziesiątkach wcześniejszych ustaleń co do zawartości generowanego zamówienia, te same osoby zaczynają kwestionować to co same poprzednio zatwierdziły stwierdzając, że większość elementów jest zbyt droga lub zbędna. To nic, że miesiąc analizowano wszystkie za i przeciw starając się wybrać możliwie najlepsze i najbardziej korzystne rozwiązanie. To nic, że dziesiątki nowo zatrudnionych osób nie będą miały sprzętu ani możliwości normalnej pracy. Przecież i tak są tylko kolejnymi numerkami w raportach finansowych i korporacyjnej bazie danych.
Jak zatem cokolwiek zrealizować czy osiągnąć? Trzeba popychać, naciskać, stać się rzepem na psim ogonie, wywierać nieustanną presję. Reasumując, aby cokolwiek zdobyć, trzeba kogoś mocno "stuknąć". Zupełnie jak na OGame.
Pozdrawiam,
Janek

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz